Dawno, dawno temu, w
czasach gdy jeszcze wierzylam w bajki o doskonalej mamie, zmienialam ubranko
mojemu dziecku natychmiast, gdy zauwazylam na nim najmniejsza plamke.
Zadne slinienie sie,
ulewanie, plamka z papki marchewkowo- jablkowej, nic takiego nie umknelo memu
krytycznemu oku.
Zmienilam nie tylko
zabrudzona , wierzchnia czesc garderoby ale i koszulke pod spodem a nawet
skarpetki. Nie bylo mowy abym pozwolila memu dziecku nosic ubranie w
nieskoordynowanych kolorach.
Dzis jestem
zadowolona jesli moje dzieci w ogole maja cos na sobie (a jeslijest cieplo to i
bieganie na golasa po mieszkaniu nie kole mnie w oczy.)
Mowiac krotko,
zweryfikowalam`nieco` swoje zasady. Juz nie piore dzieciecych rzeczy osobno,
uzywajac specjalnego proszku. Kapiel odbywa sie jedynie raz czy dwa razy w
tygodniu. Nie umieram z przerazenia ze ZARAZKI!!!!!!!!! gdy ktos obcy trzyma
mojego noworodka. Czasem wysylam starsze dzieci do przedszkola z cieknacym
nosem. Pozwalam na podjadanie w salonie. Nawet czasem kupuje te gotowe deserki z
galaretka.
Nie tak latwo
przyszlo mi zrezygnowac z moich zelaznych
zasad wychowawczych. W
moim przeszlym (bezdzietnym) zyciu bylam wrecz chorobliwa pedantka. Robilam
listy, planowalam przyszlosc, zawsze wyrabialam sie w terminach .... a juz
napewno nie nosilam ubran wysmarowanych dzemem ( jak to mi sie zdarzylo nie
dalej jak wczoraj).
Gdy moja zagoniona
kolezanka z pracy zwierzyla mi sie pewnego razu, ze czasem zamiast kapieli
serwuje swej coreczce powierzchowne mycie z uzyciem gabki i wody, bylam
zgorszona.
Moje wlasne (wowczas
nieistniejace) dzieci beda zawsze wypucowanymi do rozowosci cherubinkami, ktore,
wyskakujac z pienistej kapieli, zostana owiniete w snieznobiale, puszyste
szlafroczki frotte prosto z katalogu mody. Gdy tylko zaszlam w ciaze, zaczelam
studiowac zasady pielegnacji niemowlat, zupelnie jakbym przymierzala sie do
egzaminu. Przeczytalam wszystkie ksiazki, dwa razy z rzedu zaliczylam kursy w
szkole rodzenia. Jednak, jak mawiaja, doswiadczenie jest lepsza szkola
zycia.
Pewnego dnia
odkrylam, ze dzieci nigdy nie sa dostatecznie brudne by sie zakwalifikowaly do
ceremonii codziennej kapieli, ze karmienie idzie szybciej jesli nie podgrzewa
sie mleka i ze butelki nie musza byc sterylizowane w wielkim garze na kuchni.
Nauczylam sie, ze bedzie o wiele latwiej jesli poloze jedzenie bezposrednio na
tacy krzesla i pozwole mojej dziesieciomiesiecznej coreczce najesc sie bez mojej
pomocy (nawet jesli polowa obiadu wyladuje na podlodze).
Uswiadomilam sobie, ze
dzieci, ktore chca codziennie jesc na kolacje twarozek, nie nabawia sie jakiejs
choroby i ze od biegania nago po mieszkaniu jeszcze nikt nie umarl. Herezja?
Mozliwe. Ja wole to nazywac instynktem samozachowawczym.
Moj nowy sposob na
zycie wyrasta na gruncie lenistwa, zmeczenia, pragnienia przetrwania i komfortu
psychicznego. Im dluzej jestem w `biznesie` tym bardziej sie
rozwijam.
Jako matka trojga dzieci
wiem doskonale w czym moge sobie pofolgowac ( bez niebezpiecznych nastepstw) a o
co warto toczyc bitwe.
Teraz np. mysle:
"Hm, wilgotna gabka zamiast kapieli...Musze to wyprobowac".
Czy ma to w koncu
znaczenie jesli moje dziecko nie bedzie korzystalo z nocnika przed ukonczeniem
3 lat? Czy rzeczywiscie musze upierac sie przy rytuale odsiusiania sie w
"cywilizowany sposob"? Czy ma to znaczenie ile brudnych naczyn
uzbieralo sie w zlewie
albo, ze salon wyglada jak "Toy story" po spotkaniu z mikserem? W kazdym razie
nie dla mnie.
Wczoraj Macius,
ktory ma prawie 5 lat, marudzil, ze chce ogladac "101 Dalmatenczykow", pomimo,
ze niecala godzine temu wlasnie poraz tysieczny obejrzal je juz sobie.
Popatrzylam na deszcz za oknem i wspomnialam wlasne dziecinstwo gdy wiedzialam,
ze tego typu rzeczy nie wypacza mojej psychiki (na tyle na ile potrafilam to
ocenic). Robilo nam sie juz niedobrze od klockow i malowania farbkami.
Czy naprawde stanie mu
sie krzywda gdy poraz n-ty obejrzy sobie to video z pieskiem
"Spot"?
Nie wszystkie z
tych ustepstw przyszly mi z latwoscia. Tak sie sklada, ze lubie ladnie ubierac
moje dzieci (nawet jesli nie robie tego tak czesto w ciagu dnia jak to mialo
miejsce niegdys). Dzieki szczodrosci babc i matek chrzestnych ich szafa jest o
wiele zasobniejsza niz moja wlasna.
Szczesliwie
Macius zawsze byl gotow ubrac to, co przed nim polozylam.
Jednakze moja 2,5 letnia
Marysia to juz zupelnie inna historia. Ledwo zaczela chodzic gdy pojawila sie u
niej szczegolna awersja do pewnego podkoszulka z Kubusiem Puchatkiem. Wkrotce
zaczela sie rozbierac i ubierac po 12 razy na dzien, przymierzac przerozne
wlasnego wyboru czesci garderoby. Wszelkie moje wysilki w kierunku zachecenia
jej do moich ulubionych sweterkow, komplecikow i wdzianek
spalily na panewce.
Nieodmiennie palala sympatia do przedziwnej pstrokatej mieszaniny tkanin
przypominajacej wygaszac ekranu w moim komputerze.
Probowalam na
wszelkie sposoby. Ona wytrwala. Naciskalam. Ona plakala. W koncu gdy wyjechalam
na 3 dni, moj maz dal upust upodobaniom konfekcyjnym Marysi. Przezylam torture
gdy wyjechali po mnie na dworzec.Moja ukochana coreczka miala na sobie zolta,
kwiecista sukienke, wciagnieta na seledynowy golf swego brata, do tego legginsy
w seledynowe paski, fioletowe buty i turecki czepek ubrany na lewa strone. No
ale byla zadowolona a ja tak szczesliwa, ze ja widze, ze poraz pierwszy w zyciu
nie obchodzilo mnie co sobie ludzie pomysla.
Teraz pozwalam jej
pofolgowac nieco jesli chodzi o te upodobania. Czasem to wyglada przerazajaco
ale, o ile jest odpowiednie na pogode, przymykam na to oko i pozwalam jej na te
fanaberie. I wiecie co? Poranki sa odtad o wiele spokojniejsze.
Oczywiscie sa
rzeczy przy ktorych upieram sie nieodmiennie. Podczas jazdy dzieci musza byc
przypiete pasami. Przepisane lekarstwo musi zostac polkniete. Wszystkie srodki
chemiczne trzymane sa pod zamknieciem, gniazdka zabezpieczone a uchwytu rondli
odwrocone tak, ze nie stanowia niebezpieczenstwa.
Bycie na luzie nie
oznacza, ze nie mam tez scislych zasad. Nie pozwala sie w tym domu na zadne
bicie, uderzanie po glowie czy uzywanie brzydkich slow. Ciagle rowniez sa
rzeczy, z ktorych nie udalo mi sie zrezygnowac. Dotad jeszcze usiluje przekonac
cala rodzine do wspolnego zasiadania do stolu. Marza mi sie obiadki zywcem
wziete z filmu "Waltonowie" :krotka modlitwa, rodzinna pogawedka podczas
posilku. Ale gdy pomysle o tym realistycznie....nigdy jeszcze przy stole
Waltonow nie zasiadalo dwoch przedszkolakow i niemowle.
Nie jestem
dostatecznie uparta jesli chodzi o mycie zebow i przysiegam, ze kiedys wreszcie
uda mi sie ich powstrzymac przed sciaganiem tych poduszek z sofy i budowniem z
nich fortecy.
Jest to bardzo
indywidualna decyzja gdzie rodzic wyznaczy granice. I tak, choc juz nie
przeszkadza mi ciagly balagan w mieszkaniu to nie moge zniesc widoku dziecka ze
smoczkiem w buzi (choc podejrzewam, ze pojscie na ustepstwo w tej kwestii bardzo
ulatwiloby mi zycie). Najwazniejsze aby kazdy z nas odnalazl wlasna definicje
satysfakcji.
Jesli wolisz
karmic dziecko lyzeczka to czemu nie? Jesli kapiele stanowia dla was wiecej
przyjemnosci niz zamieszania, ciesz sie widokiem swego wypucowanego bobasa. Z
drugiej strony, jesli nie przeszkadza ci kilka plam na sweterku, karmienie
dziecka gotowymi papkami to czemu nie? To jest tylko i wylacznie twoja
decyzja.
Od momentu
napisania tego artykulu uplynelo kilka miesiecy. W miedzyczasie autorka urodzila
kolejne dziecko- co moze oznaczac, ze jej standard spadl prawdopodobnie jeszcze
bardziej.
na motywach `Mother &
Baby`
PS.
Wszelkie
podobienstwa sa dzielem przypadku
No comments:
Post a Comment